Dziś czeka nas kolejna podróż pociągiem. Po dwóch dniach zwiedzania Jaipuru udajemy się do kolejnego rajastańskiego miasta – Jodhpuru. Całkowicie zgadzam się z radami wcześniej przeczytanymi na forach, że dwa dni na Jaipurze spokojnie wystarczą. To wielkie miasto, z kilkupasmowymi drogami, przez które naprawdę trudno przechodzi się pieszemu :) Taka metropolia bez klimatu – tak chyba najtrafniej to określiłabym.
No to jedziemy do Jodhpuru. Bez mega-wcześnej pobudki, bo pociąg mamy o godz. 11. Rano pakowanko, śniadanko i na dworzec. W pierwotnym zamyśle chciałyśmy iść piezo, bo to niedaleko, więc miał to być spacer przed 5-godzinną podróżą. Ale niedługo po wyjściu z hotelu spotykamy naszego wczorajszego pana rikszarza, który zatrzymuje się .. i bez słowa pakuje mamy plecak do swego wozu. I mamie nagle odechciało się spaceru z obciążeniem 8 kg na plecach i siada w rikszy. Tym sposobem w 3 minutki jesteśmy na dworcu.
Rzut oka na tablicę odjazdów w celu znalezienia odpowiedniego peronu i oddech zatrzymuje mi się na kilka sekund, bo przy naszym pociągu, Marudhar Express wyświetla się „scheduled time 11 AM, estimated time 15.00”. Czyli że nasz pociąg ma na dzień dobry 4 godziny spóźnienia. Szybka narada co robić i decydujemy się na siedzenie na peronie i dokonywanie obserwacji indyjskiej dworcowej rzeczywistości, bo z zapakowanymi plecakami nie chciało nam się biegać po tym wielkim mieście.
Pociągi przyjeżdżają i odjeżdżają, perony raz pełne ludzi, potem znów mniej zatłoczone. Co pewien cza na tory wkracza ekipa sprzątająca, bo wszystkie śmieci, zarówno z pociągów, jak i peronów lądują na torach i stamtąd są usuwane. Koszy brak. Rodzinka siedząca koło nas wyjmuje z torby podróżnej przygotowany obiad w różnych woreczkach, panie nakładają porcje panom na papierowe tacki i jedzonko idzie pełną parą. Cóż, bywa że pociągi w Indiach się spóźniają, dla tubylców to norma. Zastanawiam się tylko, jak oni to organizują, gdy odbywają podróże służbowe. Bo my na wakacjach jesteśmy i poza tym, że posiedzimy sobie trochę na peronie i się opalimy, nic wielkiego się nie stanie. Ale jak ktoś ma umówione spotkanie np. biznesowe to trochę lipa...
Koniec końców Marudhar Express przyjeżdża o 15.15. Wsiadamy i jedziemy do Jodhpuru. Przyjeżdżamy, gdy jest już ciemno. Na dworcu identyfikujemy budkę pre paid taxi, podajemy nazwę naszego hotelu Haeven Guest House na starym mieście i w drogę.
Po przyjeździe wrażenie nie najlepsze, bo mają na ulicy akurat przed naszym hotelikiem awarię kanalizacji i wszystko pływa i cuchnie. Ale nic, dobrze że na nogach adidasy a nie sandałki – wchodzimy do środka. Wita nas pan w średnim wieku, właściciel. Patrzy na naszą rezerwację z agoda.com i prowadzi do pokoju. Dostajemy „blue room” z kibelkiem na podwyższeniu w łazience, który wygląda jak najprawdziwszy tron.
Na górze restauracja, a tam czeka na nas już gorąca kawa i herbata na powitanie, a żona właściciela ściska mamę, która jest bardziej zmęczona ode mnie i każe się czuć jak w domu. W mig przygotowują nam posiłek, a my podziwiamy w międzyczasie podświetlony fort Mahrengarh, bo widok z naszego tarasu mamy właśnie na główną jodhpurową atrakcję. Jedzonko bardzo dobre, szybkie mycie ząbków i spanie. Jeszcze przed zaśnięciem przemyka mi pytanie, jak my w tej wielkiej plątaninie uliczek starego miasta nazajutrz się połapiemy.
Koszty:
90 rupii – sniadanie
15 rupii – riksza na dworzec
75 rupii – jedzonko w pociągu (banany i ciasteczka)
126 rupii – pociąg
350 rupii – hotel