Wczesnym rankiem (o godz. 5.30) opuszczamy nasz hotel, na dworzu tylko jakieś 10 stopni, łapiemy riksze, które czekają całą dobę na klientów bez problemu i pędzimy na dworzec na pociąg do Jaipuru (bilety kupione przez neta w Polsce). Pociąg przyjechał z godzinnym opóźnieniem. Bez kłopotu zajęłyśmy swoje miejsca i jeszcze trochę pospałyśmy w naszym wagonie sleeper z miejscami leżącymi. Bardzo przydały się śpiwory, bo było zimno, pewnie przez niedomknięte okna.
Do Jaipuru docieramy w południe, skwar niesamowity, udajemy się do hotelu Pearl Palace niedaleko dworca. Dostajemy malutki pokoik, trochę odpoczywamy na tarasie, jemy tam obiad, potem ruszamy na zwiedzanie różowego miasta. Aha – po drodze nawiedzamy pocztę w wiadomym celu, kartki dotarły do Polski po 1,5 tygodniu, więc jest ok.
Trochę nas to słynne różowe miasto rozczarowuje, inaczej sobie to wyobrażałam. Tzn. budynki są rzeczywiście różowe, ale większość zaniedbanych, a przez środek pędzi dwupasmówka aut. Więc i głośno, i nie ma czym oddychać przez spaliny. Tego dnia zwiedzamy jedynie jeden z zabytków – Hawa Mahal (pałac wiatrów), bo wszystko otwarte do 17 i już zamykali, jak przyszłyśmy.
Ale nic, idziemy na zakupy, w końcu w przewodniku napisali, że Jaipur to raj dla zakupowiczów. Zaszywamy się we wnętrzach straganów naprzeciwko Hawa Mahal, czego efektem są nabyte spodnie, torebka i chusta mamy. Zakupy przyjemne, sprzedający nie nachalni. Po wytłumaczeniu, że szukamy bardziej jednolitych tkanin, nie takich pstrokatych, w mig zrozumieli, o co chodzi :)
Wieczorem jedzenie w hotelowej restauracji (hotel ok, z ciepłą lub bardzo ciepłą wodą i fatalnym jedzeniem, które mało komu smakowało, nie polecamy restauracji w Pearl Palace). Sam Jaipur to wielkie miasto, stolica stanu Rajastan, najlepiej wszędzie dotrzeć rikszami, piechota daleko.
Koszty:
109 rupii – pociąg
120 rupii – obiad
800 rupii – zakupy
200 rupii – kolacja
110 rupii – wstęp Hawa Mahal
200 rupii - hotel