Dziś dzień chyba najaktywniejszego łazikowania, jeśli nie powiedzieć, że wspinaczki. Zaczęło się niewinnie. Udaipur leży w kotlinie, na wzgórzach go otaczających aż roi się od tzw. punktów widokowych. Na jeden można wjechać kolejką linową, na inne dostać się rikszą lub piechotą.
- A może byśmy weszły na ten punkt widokowy z Pałacem Monsunowym, za każdym razem go widzimy wieczorem, jest tak pięknie oświetlony – rozmarzyła się mana przy śniadaniu, już prawie całkiem zdrowa.
- Ale go tak ładnie widać, bo jest najwyżej położony. Może być trudno... - odpowiadam.
- Co tam, damy rade – mama jest pełna optymizmu.
Więc plan na dzisiejszy dzień jest. W przewodniku podają, że do bramy można dojechać rikszą z centrum, a dalej rikszy nie wpuszczają i można jechać albo wynajętym autem, albo piechotą. Pałac leży na terenie dużego rezerwatu przyrody. Wstęp drogi, 160 rupii, a auto ma kosztować drugie tyle. Decydujemy, że idziemy z buta. Nie tylko ze względu na kasę, ale żeby trochę pospacerować: nikt nie trąbi tu, nie trzeba się przepychać między autami. Prawdziwy luksus. Przy wejściu pani bileterka lojalnie uprzedza, że czeka nas 5 km marszu pod górę.
No to startujemy. Najpierw droga (asfaltowa) jest prosta, potem zaczyna być kręta i coraz bardziej pod górę. Auta mijają nas sporadycznie, głównie z miejscowymi rodzinkami na popołudniowy odpoczynek, bo dziś sobota. Idziemy coraz wyżej, pokonujemy zakręt za zakrętem. Każdy cień nielicznych drzewek mama wykorzystuje na przystanek i picie. Ja podobnie. Dochodzimy do parkingu autokarów. Dalej maja wstęp tylko osobówki, bo dla autobusów droga jest zbyt kręta i zbyt ostra górka. Stoi sobie taki jeden autokar turystyczny, pan kierowca na kuchence gazowej w tylnym bagażniku pitrasi obiadek. Życzy nam owocnej wspinaczki.
Uparłyśmy się, że skoro tak daleko weszłyśmy, nie poddamy się. Ale łatwo nie jest. Temperatura 28 stopni w cieniu, którego nie ma. Minęło południe, więc słonko mocno operuje. Mama stwierdziła, iż fakt że mi włażenie ciut lepiej idzie, wynika z tego, że mam na głowie czapeczkę z daszkiem i mi słońce szarych komórek nie roztapia. No więc czapeczka ląduje na maminej głowie … i od razu jej lepiej :)
Wreszcie jesteśmy na miejscu. Zgodnie z tym, co napisali w przewodniku, pałac monsunowy, pochodzący z XIX w. jest lekko zapuszczony. W środku kilka wystaw. I czysta toaleta. Ale widok za to jaki.... Tzn. byłby lepszy, gdyby nie wszechobecny smog. Ale i tak mamy szczęście, że cokolwiek widać, bo bywają dni, że przejrzystość powietrza jest jeszcze gorsza.
Trochę się kręcimy na miejscu i zaczynamy schodzić. Czas wędrówki: 2,5 godz. do góry i godzina w dół. Przy bramie czeka na nas nasz pan rikszarz. Mamy na dzisiejsze popołudnie jeszcze jeden chytry plan: chcemy się dowiedzieć, gdzie w Udaipurze jest kościół katolicki, jako że jutro niedziela. Wcześniej w ramach przygotowania do podróży wypatrzyłam w necie kościół, pisało, że w Udaipurze rezyduje biskup. Nawet foty świątyni były na stronce. Ale adresu nie podali.
Więc pytamy naszego pana rikszarz o kościół, chcemy podjechać i o godziny mszy wypytać na miejscu. Pan nie ma zielonego pojęcia, ale że ludzi przy bramie trochę było, głównie innych rikszarzy, to zaczął ich wypytywać. Trochę podyskutowali, pan wrócił i stanowczo oświadczył, że wie, gdzie kościół jest i może nas zawieść. Jedziemy dość długo, riksza zatrzymuje się dokładnie pod świątynią. Przy niej tablica, że niedzielna msza w języku hindi jest o 8, a po angielsku o 10. Wybieramy angielską mszę, także we względu na poranne lenistwo.
Wracamy do hotelu, jest późne popołudnie. Umawiamy się na jutro rano z panem rikszarzem na dowóz do kościoła. W pokoju trochę gawędzimy, potem tarasowa obiadokolacja, oczywiście przy kolejnym filmie wyświetlanym przez obsługę. Jest bezstresowo, sympatycznie i fajnie po prostu. Polecamy Udaipur każdemu, kto ma ochotę na odpoczynek kilkudniowy od indyjskiego zgiełku.
koszty:
40 rupii – dwie butelki wody
160 rupii – wstęp do Monsoon Palace
200 rupii - riksza
20 rupii – internet
400 rupii – hotel